Hel Riders 2025 – festiwal ludzi, którzy żyją pasją
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to kolejna impreza dla fanów motoryzacji. Ale Hel Riders to coś dużo więcej. Tu nie chodzi tylko o stare samochody, choć i one są tu dopieszczone jak nigdzie indziej. To miejsce, gdzie łączy się benzyna z morską bryzą, gdzie kurz z szosy spotyka się z piaskiem plaży, a miłość do stylu retro ma wspólny język z surfingiem i deskorolką.
Festiwal wyrósł z pasji kilku zapaleńców, którzy kiedyś wpadli na pomysł, żeby połączyć różne zajawki w jednym miejscu. Od czterech lat udaje się im to zaskakująco dobrze. Nie ma tu przypadkowych ludzi – są za to kierowcy, którzy pielęgnują swoje klasyki jak członków rodziny, surferzy śpiący w busach, artyści pokazujący swoje prace na piasku i muzycy, którzy z braku sceny potrafią zagrać między dwoma kamperami.
W centrum wydarzeń stoi Kaszëbë Surfari – turystyczny rajd, który prowadzi przez ponad 150 kilometrów północnych Kaszub. Trasa nie jest łatwa, ale każdy zakręt wynagradza widokiem – czy to na jezioro, czy na samotną kapliczkę pod lasem. Za przygotowanie tegorocznej edycji odpowiadają ludzie z ekipy P-Rally, którzy potrafią wycisnąć z lokalnych dróg wszystko, co najlepsze.
W ramach rajdu pojawi się też coś absolutnie wyjątkowego – Porsche 924 Surfari, czyli maszyna, która w tegorocznym Dakar Classic zajęła czwarte miejsce, będąc jednocześnie najwyżej sklasyfikowanym Porsche w całym rajdzie. Samochód prowadził duet Daniel Staniszewski – Marcin Postawka i to właśnie oni pokażą jego możliwości podczas specjalnego pokazu. Trzeba mieć trochę odwagi, żeby cisnąć takim klasykiem po pustyni.
Ale motoryzacja to dopiero początek. Hel Riders to również przestrzeń dla tych, którzy kochają deski w każdej postaci. Nowa formuła zawodów deskorolkowych zapowiada się... dziwnie. Organizatorzy nie zdradzają wiele, poza tym, że zmieniają lokalizację i koncepcję. Ma być bardziej widowiskowo i mniej turniejowo. Trochę skate-punk, trochę freestyle, trochę performans.
W tym roku pojawi się też strefa warsztatów, gdzie będzie można własnoręcznie zbudować deskę surfingową. Pod okiem ludzi, którzy naprawdę się na tym znają – z bliznami od żywicy i historiami o falach, które nie wybaczają. Każdy uczestnik wyjdzie z warsztatu z drewnianą deską i dużą dozą szacunku do tego, jak bardzo jest to wymagająca robota.
Lekcje surfingu będą dostępne również dla zupełnych początkujących. Organizatorzy nie obiecują cudów, ale zapewniają, że nawet jeśli ktoś nie wstanie na fali, to przynajmniej poczuje, o co w tym wszystkim chodzi. I że mokry piankowy kombinezon to nie powód do wstydu.
Poza tym jak zwykle – klasyczne auta, muzyka, wystawy fotograficzne, street art, pokazowe tatuaże, kino plenerowe, wspólne ogniska. A wszystko to bez nadęcia i pozowania. Ludzie zjeżdżają się z całej Polski (i nie tylko), żeby być, a nie pokazywać, że są. Można zaparkować swoje auto, wystawić je na ekspozycję, poznać innych wariatów z podobnymi pasjami. A jak się uda – wrócić do domu z pamiątką w postaci zdjęcia, filmu albo nowego znajomego, z którym za rok znowu się tu spotkacie.
Koncert też będzie. I to nie byle jaki. Na razie nie wiadomo, kto zagra, ale ci, którzy znają poprzednie edycje, wiedzą, że łatwo nie będzie – bo Hel Riders lubi zaskakiwać. Nie chodzi o wielkie nazwiska, tylko o muzykę, która brzmi dobrze pod gołym niebem. Bez barier, bez tłumów z telefonami, bez sceny oddzielonej płotem od ludzi.
Na koniec warto wspomnieć, że Hel Riders to także przestrzeń dla sztuki – tej niezależnej, tworzonej przez ludzi, którzy nie wystawiają się w galeriach, ale malują deski, fotografują silniki albo robią mural na burcie kampera. W tym roku na miejscu pojawi się kilku artystów, których prace powstają z potrzeby serca, a nie budżetu z ministerstwa.
To wydarzenie nie ma jednej formy – ono dzieje się równocześnie w kilku miejscach, rozmowach, warsztatach, przejażdżkach. I nie da się go opisać jednym słowem. Można za to poczuć, że mimo różnic, ludzie mają potrzebę bycia razem. Tu się nie goni za lajkami. Tu się wspólnie przeżywa.